We Wrocławiu tradycja melanżu sięga zamierzchłej przeszłości. W czasie oblężenia Festung Breslau przez Armię Czerwoną w 1945 r. mieszkańcy miasta potrafili bawić się tak spektakularnie, że legendy o tamtych imprezach w cieniu nadciągającej apokalipsy są wciąż żywe. Podobnie historie o tym, jak słynny poeta Rafał Wojaczek wychodził z szybą z Pałacyku. Jak i gdzie wrocławianie bawią się dziś?

Wrocław_CollageTrzeba podkreślić, że stolica Dolnego Śląska pokonała długą i trudną drogę, żeby stać się ważnym punktem na klubowej mapie Polski. Jak wszędzie, mniej już Smarzowskiego, więcej „Spring Breakers”. Jeden z wiodących lokalnych producentów, DJ-ów i promotorów tłumaczy, „kilka lat temu na imprezy do tych klubów przychodził bardzo specyficzny zestaw ludzi, publika była dość posegregowana. Dzisiaj widać jak ramię w ramię baunsują obok siebie dres i hipster, co sygnalizuje docieranie oferty undergroundowych klubów do szerszej publiczności i – mówiąc nieco górnolotnie – jest to wypełnianie egalitarnej misji muzyki klubowej. Wrocławska scena klubowa stoi przede wszystkim mocnymi projektami producenckimi – od housowych klimatów (połowa Viadriny, Kazula, rezyduje we Wrocławiu, Hush Hush Pony i kilka innych projektów) po tematy beatowe (en2ak, Spisek Jednego). Nie bez znaczenia była rola Das Lokalu, który wytworzył wokół siebie prawdziwą społeczność (teraz czekamy na jego nowe wcielenie), mocną pozycję wśród publiki preferującej bas i beat mają Puzzle. Ostatnio uaktywnił się BauBar, który stawia na house i techno w solidnym wydaniu. Widząc i uczestnicząc w zmianach w ostatnich latach, jestem dość optymistycznie nastawiony do sceny klubowej we Wrocławiu – po śmierci Drogi do Mekki i Kamfory udało się odbudować środowisko i wyrobić nowe nawyki wśród publiczności. Raczej będzie tylko lepiej”. Nie oznacza to, że hipsteriada zgarnęła całą pulę i brakuje miejsc, gdzie można pobawić się w dobrym, polskim stylu przy dźwiękach „Tsunami”, które jest obecnie zmorą miejscowych DJ-ów. Ludzie potrafią przyjść po piętnaście razy z prośbą o ten kawałek.

Tom Hades

Tom Hades w klubie Euforia

 Imprezowym zagłębiem, które od dłuższego czasu stanowi alternatywę dla klubów i restauracji w Rynku jest Pasaż Niepolda. Liczy sobie już ponad 100 lat. Został zaprojektowany na początku XX wieku przez spółkę Schlesinger & Benedickt, jako centrum handlowo-usługowe, a obecnie dzięki różnorodnej ofercie gromadzi całe spektrum poszukiwaczy nocnych atrakcji. Nie brakuje podstarzałych panów w butach ze szpicem i białych koszulach, kobiet trzydzieści plus, udających dwadzieścia plus, maturzystek zrobionych, jak nawijał Tede, w stylu „wieczny sylwester”, dżentelmenów w szeleszczących górach od dresu czy studentów we flanelowych koszulach albo sztruksowych marynarkach. Najnowszym przebojem Pasażu jest historia o tym, jak w ciemnym zakamarku jednego z klubów przed Świętami zasnął człowiek. Był w tym swoim śnie na tyle dyskretny, że nie zwróciła na niego uwagi ochrona i lokal zamknięto, jak gdyby nigdy nic. W efekcie, gość obudził się rano skacowany, wpadł w amok i w szale zdemolował bar oraz zniszczył sprzęt grający. Straty na ponad sto tysięcy złotych. 

O specyfice Pasażu Niepolda wszystko mówi wypowiedź Kościeya, wrocławskiego rapera dla This is backstage TV:

„Załóżmy taką sytuację, że mam ze sobą pięciu Anglików, którzy przychodzą do mnie i proszą, żebym oprowadził ich po Wrocławiu. Najpierw zabrałbym ich na klasyczny plener, gdzieś w okolicach Wyspy Słodowej, najlepiej w jakiejś obskurwiałej bramie. Tam zrobilibyśmy znaczną ilość wódki. Następnie poszlibyśmy do burdelu, nazywanego Pasażem Niepolda tak, żeby dostali trochę po mordzie i poczuli smak nocnego życia w polskim wykonaniu”.

Ludzi ponosi niezależnie od wieku i statusu społecznego, więc nie może się dziwić, że Pasaż uchodzi za jedno z najniebezpieczniejszych miejsc we Wrocławiu. Dwa lata temu prezydent miasta obiecał, że przy ul. św. Antoniego powstanie specjalny posterunek policji, ale na szumnych zapowiedziach się skończyło. Dlatego wciąż dochodzi tu do bójek po pijaku, a okoliczni mieszkańcy narzekają na niszczenie samochodów, śmiecenie czy załatwianie potrzeb fizjologicznych w pobliskich bramach.

Moi, zaprawieni w bojach rozmówcy, dostrzegają jednak pozytywy. To zaskakujące, ale na mieście jest podobno mniej ćpania, niż jeszcze w latach dziewięćdziesiątych. Wtedy królowały „dropsy”, dziś bardzo popularne są lekarstwa na receptę podkradane babciom. Prawa rynku to świętość, więc nie ma problemów z zakupem psychotropów czy „niebieskich pigułek”. To tak a propos podstarzałych panów.

Psychoactive_DrugsNarkotyki, to zawsze intratny biznes. W sierpniu 2012 roku całe miasto mówiło o tym, jak w okolicy Centrum Handlowego Gaj ostrzeliwała się salwami grupa. „Gonili się. Jedni uciekli w przeciwległą stronę parkingu, drudzy uciekali samochodami” – relacjonował świadek wydarzenia w telewizji informacyjnej. Kilka dni później w biały dzień przy ul. Kamiennej i Drukarskiej starły się dwie grupy uzbrojone w maczety i pałki. Te zdarzenia miały być bezpośrednio związane z walką o wpływy między dwoma grupami przestępczymi. Bramki czy handel anabolikami były przez dziennikarzy wymieniane jako ich główna aktywność. Od pewnego czasu panuje spokój. Jedni mówią, że ustalono układ sił, inni – że wszystko zostanie załatwione, jak sprawa ostatecznie przycichnie.

Na koniec dobra rada, dla tych, którzy bawią się do samego końca. We Wrocławiu nie funkcjonuje już stara, dobra izba wytrzeźwień. Całe szczęście, bo to było piekło na ziemi. Wystarczy przypomnieć, jak we wrześniu 2011 roku w jednej z monitorowanych sal spłonęła żywcem kobieta przypięta pasami do łóżka. Zdarzało się natomiast, że „odbierano” inne rzeczy, dlatego mówiono, że nową komórkę czy portfel lepiej wyrzucić gdzieś w krzaki i próbować je znaleźć następnego dnia, niż zabierać ze sobą. Od października zamiast dawnej „wytrzeźwiałki” działa Wrocławski Ośrodek Pomocy Osobom Nietrzeźwym. Przez te kilka miesięcy nie zdążył jeszcze obrosnąć legendą, ale nocleg wyceniany jest tam na 300 zł, więc jakby nie patrzeć – nie opłaca się.